|
"PAMIETNIK ZBOJCY WLASNA REKA SPISANY" cz.1
Zima. Daleko na pustkowiu, gdzie by się wydawało że nie można spotkać
żadnej żywej duszy, stała pod małym laskiem stara drewniana zasypana
śniegiem chatka. Jedyną rzeczą świadczącą o jej zamieszkaniu był lekki
dymek unoszący się z komina. Wewnątrz niej mieszkał osiwiały staruszek,
który większość czasu spędzał na swym krześle, zrobionym z dębowego
drewna. Obok niego, tuż przy kominku leżał na swym legowisku z futer
równie stary pies, który prócz ciężkiego dychania nie dawał żadnej
oznaki życia. W chacie było przyjemnie ciepło. Syk kipiącej z metalowego
dzbanka wody zbudził staruszka. Zdjął on z kolan gruby, wełniany koc i
odłożył go na bok. Chwycił swą laskę i podpierając się powolnym krokiem
podszedł do piecyka. Zaparzył herbatę i po chwili zasiadł na swym
ulubionym miejscu. Wyjął ze szuflady grubą, nie zapisaną księgę i położył
ją przed sobą. Nałożył na nos okulary, poczym wziął do ręki pióro i
maczając nim w atramencie zaczął notować, co chwilę spoglądając na swego
psa, który od dłuższego czasu leżał w tej samej pozycji. Na ustach
staruszka zagościł uśmiech, jakby to o czym pisał sprawiało mu wielką
radość. Bo tak było.
MOJA OPOWIEŚĆ. TAKI BYŁEM.
Przejeżdżałem akurat przez Kislev. Okropna kraina, pełna dziwactw i
Śmieci, z którymi ktoś musi się zająć. Miałem tam pewną rzecz do wykonania. Muszę odebrać kasę od pewnego frajera, który się u nas zadłużył. Wziął złoto i tyle go widzieliśmy. Ale ja mu nie odpuszczę, niech wie, że nasza gildia nie odpuszcza nikomu. Nie, nie zabiję go.
To by było zbyt proste dla mnie, a za mało bolesne dla niego. Wpierw obetnę mu wszystkie palce i może jeszcze uszy, a następnie dam mu to do zjedzenia. Będę patrzeć jak gryzie ze łzami w oczach swoje kości, jak spija własną krew, jak połyka to z wielkim wysiłkiem przepraszając z całego serca. Może już wtedy się wykrwawi a może nie. Nieważne. Gdyby facet i na to nie był wrażliwy, obcięcie kutasa nożycami ogrodniczymi każdego zmiękcza. Następnie powiesił bym ciało do drzewa i przyglądał bym się, jak życie uciekało by od niego kropla po kropli. Lecz to zostawiam tylko dla tych, którzy mnie naprawdę wkórwiają. Tak naprawdę, to brzydzę
Się zabijaniem. Jak każdy mam swoje zasady, nie zaczepiam nikogo bez powodu. Nie jestem przecież świrem i nie zamierzam nim zostać.
Znajdowałem się akurat niedaleko jakiejś wiochy, więc postanowiłem do niej wstąpić. To była mała, zasrana dziura, w której nigdy nie spędziłbym więcej niż pół dnia. Nie było tam więcej niż dziesięć chat, więc od razu znalazłem w niej karczmę, lub coś zbliżonego wyglądem do niej. To była najgorsza obsrajducha, jaką kiedykolwiek widziałem. Drzwi do niej ledwie się trzymały, a sprzed nich czuć już było smród gaci karczmarza. W środku nikogo innego nie było, zapewne przez ten odrażający fetor. Wnętrze było,
Tak jak myślałem ohydne. Podłoga niemyta była chyba przez kilka lat. W kącie stadko much unosiło się nad czyimiś żygowinami, a na środku widniała wielka kałuża wyschniętej krwi. Spojrzałem na karczmarza i jego widok o mało nie przyprawił mnie o śmiech. Z nad szynku sterczał wielki na kilka cali nos, który z połączeniem ze siwizną i odsterczającymi uszami mógł nabawić gościa niezłych kompleksów. Następnie zauważyłem, choć trudno było nie zauważyć jego jeszcze większy brzuch, który był osłonięty jakimś ochlapanym podkoszulkiem. Podszedłem do niego. Od niechcenia wycierał jakąś tłustą, brudną szmatą szynk. Spojrzał się na mnie i uśmiechnął. Nie dość że grubas, to do tego szczerbaty.
-Co podać?- zapytał z udawaną grzecznością.
-Coś dobrego- odpowiedziałem.
-My mamy same dobre rzeczy-jego uśmiech powiększył się
-A co polecacie?
-A co szanowny pan sobie życzy? My mamy wszystko.
-Gęś. Pieczoną gęś.
-Gęsi niestety nie mamy- jego szyderczy uśmiech wciąż się powiększał.
-Przecież mówiłeś, że macie wszystko- zaczynałem powoli się wkórwiać na tego gościa.
-Taak. Wszystko, oprócz gęsi.
-To indyka.
-Indyków też nie mamy.
-To co macie!?- krzyknąłem na niego nie wytrzymując tych kpin.
-Wszystko, oprócz gęsi i indyków.
-No dobra, a piwo macie?
-Ależ oczywiście.
Karczmarz sięgnął za siebie po gliniany kufel i położył go na szynku. W chwili, gdy zamierzał do niego nalać piwa wziąłem go do ręki i dokładnie obejrzałem.
-Ten jest brudny- mówiąc to rzuciłem nim o podłogę, roztrzaskując na drobne kawałki. Znikł uśmiech z twarzy karczmarza. Spojrzał w moje oczy, próbując coś w nich zauważyć, lecz nic w nich nie ujrzał. Wziął do ręki następny kufel i położył go na szynku. Gdy chciał go napełnić piwem, ponownie wziąłem go do ręki i powtórzyłem to, co zrobiłem przed chwilą. Rzuciłem nim o podłogę roztrzaskując go.
-Ten też jest brudny.
Oczy karczmarza zaczęły napawać złością. Wziął trzeci kufel do ręki i zaczął przecierać go jakąś brudną ścierą. Gdy skończył, położył go na szynku i spojrzał się na mnie z wredną miną. Spokojnie wziąłem go do ręki, obejrzałem i uśmiechnąłem się także.
-Ten jest czysty.
Wypowiedziawszy to, rzuciłem nim o podłogę roztrzaskując w drobny mak.
Karczmarz spojrzał się na mnie ze złością. Jego prawa ręka powędrowała pod szynk.
-Takich jak ty tu nie chcemy-mówiąc to wyciągnął spod lady małą kuszę.
To były jago ostatnie słowa. Dobyłem z pochwy mego miecza i jednym cięciem rozciąłem mu gardło. Nie zdążył nawet dobrze wycelować. Krew rozprysła się po całym szynku, oblewając wszystko dookoła. Karczmarz upadł na kolana, chwytając się swego gardła. Jucha wciąż się sączyła zalewając podłogę. Takie widoki trudno jest wymazać z pamięci. Oczy jego zrobiły się wyłupiaste, a cała twarz czerwona, zaczął się krztusić swoją krwią. Z trudem odwrócił swoją głowę w moją stronę i spojrzał się na mnie. Na jego twarzy było przerażenie. Chwilę później padł na podłogę twarzą do niej. Już się nie ruszał. Nie oddychał. Tylko ta krew wciąż wypływała. Wyszedłem z karczmy, kierując się do studni. Zaczerpnąłem z niej wody i obmyłem się nią. Spływała po mnie czerwona ciecz. Na końcu obmyłem swój miecz, który jak zwykle złotawo błyszczał w słońcu. Rozejrzałem się po wsi, nikogo nie zauważyłem. Ciekawe, czy ktoś mnie zauważył. Pogoda tego dnia była słoneczna.
C.D.N.-już za miesiąc.    Tomasz KAZMIERCZAK K-ZEK.
|